Strona:Juliusz Verne - Wśród lodów polarnych (1932).pdf/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przygodę Hatterasowi i Johnsonowi. Postanowiono czuwać jak najbaczniej.
Nic jednak nie zakłócało spokoju, noc przeszła bez żadnego wypadku.
Nazajutrz ledwie dnieć zaczęło, Hatteras i jego towarzysze, dobrze uzbrojeni, wyszli celem obejrzenia śniegu; odkryli ślady, podobne do tych, które wczoraj zauważyli, z tą tylko różnicą, że były one bliżej; widocznie nieprzyjaciel gotował się do oblężenia szańca.
— Patrzcie na te ślady, stwierdzają one niedźwiedzia olbrzymiej wielkości.
— Tak, rzekł Johnson, z tego zbliżenia się można wnosić, że niedźwiedzie zamierzają urządzić napad na nas.
— Nie ulega to wątpliwości, oparł doktór, dlatego też nie pokazujmy się im. Nie jesteśmy dostatecznie silni, aby otwarcie z nimi walczyć.
— Lecz gdzież się ukrywają te przeklęte niedźwiedzie?
— Prawdopodobnie pod jakąś bryłą lodu, w stronie wschodniej, skąd nas śledzą; nie narażajmy się na nierozważne przygody.
— A polowanie? zapytał Altamont.
— Odłożymy na parę dni, znowu ślady zatrzemy i jutro się przekonamy, czy się ukażą; w ten sposób poznamy dokładnie zamiary naszych nieprzyjaciół.