Strona:Juliusz Verne - Wśród lodów polarnych (1932).pdf/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po dwugodzinnym pochodzie opadli jednak na siłach, Hatteras chciał iść jeszcze dalej; zawsze energiczny, przedstawiał, nalegał, prosił towarzyszy, aby powstali — lecz żądał rzeczy niemożliwej.
Przy pomocy Johnsona wydrążył otwór w górze lodowej, przy pracy tej ci dwaj ludzie wyglądali, jakby kopali grób dla siebie.
Po strasznych wysiłkach schronienie było gotowe i wszyscy doń weszli.
Tak przeszedł dzień. Wieczorem, gdy wszyscy spali, Johnson dziwne miał widzenie, wciąż majaczył o olbrzymich niedźwiedziach.
Często powtarzające się majaczenie o niedźwiedziach zwróciło wreszcie uwagę doktora. Zapytał on przeto starego marynarza, dla czego wciąż wspomina o niedźwiedziach i o jakie niedźwiedzie tu chodzi.
— O tego, który nas ściga, znajduje się on po za nami, o dwie mile pod wiatr, zauważyłem go już od dwóch dni.
— I nic mi o tem nie mówiłeś Johnsonie?
— Na cóż by się to zdało?
— To prawda — rzekł doktór — nie możemy doń strzelać, gdyż kul nie mamy.
Doktór zamilkł, pogrążywszy się w myślach, niebawem jednak rzekł do retmana:
— Jesteś więc pewnym, że zwierzę to nas ściga?
— Tak panie Clawbonny