Strona:Juliusz Verne - Wśród lodów polarnych (1932).pdf/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ognisty potok, znikając wśród skał. Stało się to tak szybko, że doktór nie miał go czasu powstrzymać.
Kapitan, dotarłszy do szczytu wulkanu, posuwał się nad przepaścią po wystającej skale. Dookoła niego padał grad kamieni. Duk znajdował się obok swego pana; biedne psisko traciło widocznie przytomność.
Hatteras, w jednem ręku trzymał banderę, drugą zaś wskazywał na zenicie biegun sfery niebieskiej. Zdawało się, jak gdyby nie był on jeszcze zupełnie pewnym. Szukał on matematycznego punktu, w którym schodzą się wszystkie południki, a na którym to punkcie chciał on stanąć.
Nagle skała, obsunęła się pod jego stopami, sam on znikł...
Okrzyk rozpaczy wydarł się z piersi jego towarzyszów. Wszyscy uważali go już za straconego.
Był tam jednak Altamont i Duk. Pochwycili oni nieszczęśliwego, w chwili gdy miał on wpaść w otchłań.
Hatteras ocalony został mimo swej woli. Po upływie kwadransa, obłąkany Hatteras leżał na rękach swoich przyjaciół.