Strona:Juliusz Verne - Wśród lodów polarnych (1932).pdf/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wydali okrzyk przerażenia, sądząc, iż Hatteras runął w ognisty strumień, lecz kapitan padł na drugą stronę, a za nim skoczył Duk, który swego pana nie chciał opuścić. Znikł za zasłoną dymu i usłyszano jego głos, który brzmiał zdala coraz słabiej.
— Na północ! na północ! wołał. Na szczyt góry Hatterasa. Pamiętajcie o górze Hatterasa!...
Hatteras ukazywał się niekiedy wśród słupów dymu i popiołu. Czasami znów dojrzeć było można to rękę, to znów głowę jego, potem znikał aby ukazać się wyżej.
Towarzysze kapitana z przestrachem śledzili jego ruchy. Postać jego malała ciągle.
Straszne to widowisko walki z chwiejącemi się skałami, lawą i popiołem trwało już prawie godzinę. Wreszcie dotarł on do wierzchołka wulkanu i stanął przed otworem krateru.
Zobaczywszy go stojącego w tem miejscu, doktór miał nadzieję, że osiągnąwszy cel zamierzony, kapitan ruszy z powrotem, mając do przezwyciężenia raz już przebyte przeszkody.
Raz więc jeszcze zawołał:
— Hatterasie! Hatterasie!..
Rozpaczliwy okrzyk doktora wzruszył Altamonta do głębi.
Z okrzykiem — Ja go ocalę! przesadził on