Strona:Juliusz Verne - Wśród lodów polarnych (1932).pdf/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

O godzinie 5-ej rano morze uspokoiło się i wiatr ustał.
W odległości 3 mil, żeglarze spostrzegli wyłaniający się z morza ląd, a raczej wyspę, ze sterczącym pośrodku, jak latarnia morska, wulkanem.
Wulkan wyrzucał z siebie masę rozżarzonych kamieni, które wylatywały razem z popiołem i lawą wśród olbrzymich słupów płomieni i dymu.
Skała ta ziejąca ogniem i lawą miała około 1.000 sążni wysokości i prawie równała się wulkanowi Hekla.
Szalupa powoli zbliżała się do skały, która w miarę tego, przybierała w oczach żeglarzy coraz dziksze kształty. Była ona pozbawiona roślinności a nawet nie dało się dostrzec, odpowiedniego do wylądowania wybrzeża.
W odległości 500 kroków od skały, morze wrzało pod działaniem podziemnych ogni.
Wyspa, mogła mieć obwodu 8 do 10 mil i musiała znajdować się niedaleko bieguna, jeśli nawet nie przez nią samą przechodziła oś ziemi.
Gdy żeglarze zbliżyli się, zauważyli małą przystań, mogącą dać schronienie szalupie, wjechali tam pełni trwogi, aby nie napotkać zwłok kapitana, na ląd wyrzuconych.