Strona:Juliusz Verne - Wśród lodów polarnych (1932).pdf/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tak samo jak dnia poprzedniego, ukazywały się liczne stada ptaków i wielkie ilości ryb oraz zwierząt morskich.
Gdzie niegdzie płynące góry lodowe a także oderwane bryły lodu, nieco przerywały jednostajność widoku.
Wogóle jednak, lody spotykało się dosyć rzadko, przyczem nie tamowały one zupełnie żeglugi.
Na horyzoncie, w stronie południowej, również nic dojrzeć nie było można. Clawbonny począł już wogóle powątpiewać w istnienie jakiegoś lądu pod tą szerokością geograficzną. Po dokładnej jednak rozwadze, dochodził do przekonania, że ląd taki istnieć musi.
Rozglądano się też ciągle bacznie po widnokręgu; kapitan nie odejmował lunety od oka.
Z koloru wody, z kształtu fal, z powiewu wiatru, chciał on określić bliskość lądu.
Postać jego pochyliła się naprzód, jakby czemś pociągana. Kto nie znał by jego myśli, podziwiać by go musiał, tak niezłomne postanowienie wiało od jego postaci.