Strona:Juliusz Verne - Wśród lodów polarnych (1932).pdf/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mógł powstrzymać Altamonta od strzału, co mu się wreszcie udało.
— Powiedzcie mi wreszcie, czy nie przyszliśmy tutaj na polowanie? pytał amerykanin doktora.
— Tak jest, polować jednak mieliśmy na piżmowce, mięsa mamy poddostatkiem, popatrzmy lepiej na te zwierzęta, podchodzące do nas bez bojaźni.
— Dowodzi to, że dotąd nie widziały one człowieka.
— Zapewne, i z tego wnosić można o ich pochodzeniu; przekonany jestem, że nie pochodzą one z Ameryki.
— A to czemu?
— Gdyby tam zrodzone były, wiedziałyby z pewnością, co sądzić o człowieku. Przybyły one zapewne z północnych krańców Azji, nietkniętych stopą człowieka.
— Myśliwy nie zwraca jednak uwagi na takie rzeczy, mówił amerykanin.
Na podobnych rozmowach zeszedł myśliwym cały ten dzień, który spędzili w dolinie.
Do snu ulokowano się w wydrążeniu skały, jakby umyślnie dla nich wykutem.