Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wać mnie ekscelencją? — zapytał, głaszcząc po głowie chłopczyka.
— Bo tak trzeba mówić do króla, do biskupa i do ministra — odrzekł chłopczyk, spuszczając oczy i widocznie zmieszany.
— A więc dlatego i do mnie w ten sposób przemawiasz? A powiedz-że mi, mój drogi, gdzie-żeś to słyszał, że tak tytułowano króla, biskupa i ministra?..
— W gazetach... w różnych książkach — tłómaczył się chłopczyk już śmielej — tam czytałem, że tak się powinno ich tytułować...
— A więc ty umiesz czytać... Jak-że ci na imię?
— Piotruś...
— Gdzie masz rodziców?
— Nie mam, jestem sierotą.
— Sierotka — powtórzył Kaw-dier ze współczuciem. A twój towarzysz? czy to może brat twój?
— Nie, to Pawełek, syn moich opiekunów.
— Bardzobym rad poznać twoich opiekunów.
— A czy ja z Pawełkiem nie mógłbym z ekscelencją pójść w głąb wyspy?.. Tam pewnie są dzicy ludzie, słonie i krokodyle...
— A tybyś się nie bał słoni i krokodyli?
— Ja i Pawełek jesteśmy odważni, ekscelencjo!.. Chcielibyśmy złapać słonia, oswoić go i jeździć na nim.