Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

okoliczności. Zeszłoroczne ich posiadłości zostały zajęte przez nowych przybyszów, którzy z nikim i z niczem liczyć się nie chcieli i nie umieli. Były to bowiem wyrzutki wszystkich krajów i społeczeństw, ludzie bez czci i wiary, gotowi na wszystko dla zyskania choćby odrobińy tego upragnionego złota. Wszyscy oni trzymali się zwartą ławą i przypuszczali do zysków tylko tych, którzy tak jak oni wyzbyli się sumienia. Była to siła, z którą liczyć się należało, tem więcej, że szeregi ich poczęły się zwiększać z chwilą otwarcia żeglugi, nie było bowiem statku, któryby nie zostawiał po sobie żywego balastu w postaci gromadki zwabionych rozgłosem bogactw kopalni awanturników. Około 15-go grudnia połowa kolonistów wróciła do swoich zajęć, ochłodzona znacznie w swej chciwości wobec prawdziwego piekła, jakie panowało w wewnętrznych stosunkach wyspy.
W tym czasie Kaw-dier otrzymał niespodziewaną wizytę, której skutki okazały się z czasem wprost błogosławionemi.
Byli to dwaj młodzi ludzie, czynni i energiczni, którzy przybyli wprost do prezydenta, prosząc go o sprzedanie im możliwie największych działek w kopalniach i poddając się z góry wszelkiemu obowiązującemu regulaminowi.
— Powiedzcie mi panowie — rzekł z gorz-