Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

trzymali się z tej strony palisad, spoglądając na okrążających je nieprzyjaciół. Ci mieli miny tak pokorne, tak zgnębione, że widok ich wzbudzał litość. Nie byli to już odważni i dzicy wojownicy, lecz ludzie nieszczęśliwi; to też nikomu z żołnierzy Kaw-diera nie przyszło na myśl zaczepić ich, szukając zemsty za napad.
Gdy ostatnie szeregi nieprzyjaciół przeszły rzekę, Kaw-dier z częścią swego oddziału udał się do budynku, gdzie byli uwięzieni schwytani jeńcy. Wszedłszy, kazał zostawić bramę otwartą i pozdejmować jeńcom pęty. Indjanie się nie ruszyli, nie spodziewali się uwolnienia, a bali się jakiejś zasadzki.
Kaw-dier podszedł do Athlinaty.
— Możecie wyjść! — powiedział.
Ale ten nie dowierzał i namyślał się.
— Wodzu — zapytał — chciałbym wiedzieć, co nas czeka?
— Nie obawiajcie się, jesteście wolni! Wasi współbracia, wojownicy patagońscy przegrali bitwę i zwyciężeni wracają do swego kraju. Idźcie z nimi i powiedzcie wszystkim swoim, że biali nie chcą gnębić nieprzyjaciela i że niewola dla nich jest wstrętną.
Athinata patrzył przez chwilę osłupiały na Kaw-diera, poczem wyszedł, jakby wahając się jeszcze, za bramę, a za nim ruszyła powoli cała gromada jeńców, ciągle się oglądając. Kaw-dier skierował ich zaraz na północ, eskor-