Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jeden z najpierw przybyłych podał Pattersonowi worek z pieniędzmi; ale zdrajca zauważył, że worek jest jakoś lekki. Chcąc się przekonać, czy go nie oszukano, zaczął liczyć jego zawartość.
— Niema tyle o ile się ułożyłem! — zawołał gniewnie.
W tej samej chwili otrzymał od jednego z Patagończyków, tak silny cios w głowę, że padł jak nieżywy. Natychmiast go związano i usta zakneblowano, poczem został zawleczony w jakiś kąt i tam porzucony. Nie troszczono się o niego, czy żyje i co się z nim stanie.
Tymczasem od strony rzeki przybywało coraz więcej nieprzyjaciół, tak że było ich już około dwustu.
Nagle z obydwóch końców parkanu zagrzmiała gwałtowna palba. To koloniści okrążyli parkan i wszedłszy do połowy w wodę, wzięli dzikich we dwa ognie. Zaskoczeni i zdumieni Patagończycy w pierwszej chwili stanęli nieruchomi, lecz gdy kule nieprzyjacielskie porobiły w ich szeregach krwawe brózdy, pobiegli ku palisadzie, aby się za nią schronić. Lecz i tu ze szczytu parkanu i przez wyrąbane naprędce otwory spotkał ich morderczy ogień. Wtedy przerażeni, oszaleli z niespodziewanego napadu, zaczęli biegać wśród ogrodzenia, brani tem lepiej na cel przez kolonistów; wreszcie widząc, że ich połowa już