Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zupełnie spokojny, jakby się o niczem nie dowiedział, Kaw-dier poszedł do p. Hartlepoola.
— Czy wszystko w porządku? — zapytał — czy obchodzisz pan straże i posterunki, czy ludzie nie skarżą się na służbę wojskową?
— Wszystko w porządku, nikt się nie skarży, a posterunki ja sam sprawdzam.
— Cóż Kennedy?
— Jestto jeden z najlepszych, pilny, uważny, zawsze jest tam, gdzie powinien być.
— A Patterson?
— Bez zarzutu, odbywa teraz straż w swojej zagrodzie i stamtąd pilnuje rzeki.
— To dobrze! Miejże pan oko na wszystko; zdaje mi się jednak, że skoro Patagończycy sami do nas nie przybywają, to my ich będziemy musieli poszukać. Stan taki nie może długo trwać, bo wszystkich zmęczy.
Kaw-dier miał już plan gotowy. Konszachty Pattersona z Sirdeyem i zjawienie się tego ostatniego tak blizko, nie dowodziły wprawdzie niebezpieczeństwa i winy pierwszego, ale należy na wszystko zwrócić jeszcze baczniejszą uwagę i działać bezwłocznie, aby nie być zaskoczonym.
Tymczasem Patterson wykończał swoje ogrodzenie, przystawiał koły jedne do drugich i w dniu oznaczonym Sirdeyowi, robota była skończona, cały podwórzec posesji Pattersona był zakryty. Teraz oczekiwał on tylko godzi-