Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To chociaż tysiąc dwieście.
— Tysiąc sto... ani grosza więcej...
— To cała sprawa na nic!.. Szukajcie sobie kogo innego! — upierał się lichwiarz, pragnąc koniecznie coś jeszcze wytargować za swą haniebną przysługę.
Sirdey zniecierpliwił się.
— Zgoda więc.. dostaniesz tysiąc dwieście piastrów, tylko skończmy jaknajprędzej tę sprawę...
— Przystaję na to — odrzekł Patterson — Wiedz tylko, że jeśli to robię za tak śmiesznie drobną sumę, to tylko dla ciebie... tylko przez przyjaźń dla ciebie...
— Dziękuję ci!.. — odparł szyderczo Sirdey. — Mam jednak pewne wątpliwości, czybyś ty, nietylko mnie, ale i samego siebie za złoto nie sprzedał.
— Nie żartuj!... To do rzeczy nie należy... Przytem czas nie po temu... Lepiej mów, kto i gdzie mi pieniądze wypłaci...
— Ja sam ci wypłacę... jutro o północy... Bądź w dawnej swojej posesji i czekaj mnie za palisadą. Ja tam przybędę.
— Wybornie... Sprawa więc umówiona... Od ciebie Sirdey zależy teraz, no, i od twoich dzikich, abym całą sumę w całości otrzymał.
— W całości nie — odparł Sirdey — otrzymasz przed wpuszczeniem nas do miasta osiemset piastrów, a po zdobyciu go resztę...