Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Najrozmaitsze przypuszczenia i podejrzenia powstały w myśli szlachetnego obrońcy Liberji.
— Czy to czasami nie Kennedy?... Czy nie Sirdey? — zadawał sobie pytania. — Nikczemnicy ci zdolni byli i do tej zbrodni. Tak, nikt tylko oni sprowadzili hordy dziczy pod mury Liberji, obiecując im obfite łupy w bogactwach i ludziach.



VIII.   Zdrajca.

W kilka dni od chwili wylądowania dzikich najeźdźców, miasto Liberja napełniło się szukającymi w niem schronienia kolonistami, mieszkającymi w głębi wyspy, i uciekającymi pod obronę zbrojnych szańców i fos.
Niektórzy z nich przynosili okropne wiadomości o okrucieństwach, których się dopuścili Patagończycy na tych z pośród kolonistów, którzy nie zdołali schronić się do miasta. Mienie ich rabowali, domy niszczyli lub palili, jeńców pochwyconych zabijali, lub poddawali okrutnym torturom. Biada temu, kto się dostał w ręce najeźdźców.
Ufni w swe siły i zgodnie z odwiecznym swym zwyczajem wojennym, mordowali bez