Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jący ich siedziby od wyspy Hoste, co w ich wątłych łodziach przy obciążeniu końmi, byłoby rzeczą niebezpieczną.
W każdym razie należało tam pośpieszyć, zobaczyć tego nieprzyjaciela, obmyślić jak należy działać, a przedewszystkiem dowiedzieć się, co jest powodem ich napadu, i o ile można będzie, napad odeprzeć.
Ale w jakiej sile ci Indjanie przybyli?
Jednocześnie i w mieście zaczęto głośno mówić, że na wyspę Hoste napadły w ogromnej sile hordy dzikich patagończyków, że nieprzyjaciel wylądował niespodziewanie, widocznie prowadzony przez jakiegoś zdrajcę, który im wskazał miejsca najmniej strzeżone.
Natychmiast też garstka kolonistów posiadających konie, osiodłała je i pośpieszyła przyłączyć się do oddziału Kaw-diera.
Innym, których spotykał po drodze dawał on instrukcję, co mają robić i polecił im dać znać p. Rodesowi, aby uformował posiłki i przybywał na pomoc.
Pędząc na czele swego oddziału, Kaw-dier dosięgnął wyniosłego wzgórza i po prawej stronie rzeki ujrzał w oddali, na skraju widnokręgu liczne grupy jeźdźców, wywijających włóczniami i wydających wojenne okrzyki.
Byli to istotnie nawpół dzicy Indjanie patagończycy. Na niewielkich, lecz zwinnych koniach