Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiosenne, Kaw-dier, oglądający na wybrzeżu morskiem kilka nowych łodzi, zbudowanych pod jego kierunkiem w nowych warsztatach okrętowych, nagle spostrzegł na północnym skraju horyzontu w pełnym galopie pędzącego jeźdźca.
Koń jego pokryty był pianą, leciał, kierując się wprost ku miejscu, gdzie stał Kaw-dier.
Tknięty jakiemś złem przeczuciem, Kaw-dier postąpił kilka kroków naprzód, gdy tymczasem jeździec osadził konia i zawołał:
— Niebezpieczeństwo grozi Liberji. Chmary dzikich Indjan napadły wyspę!
Co rzekłszy, szybko zeskoczył z konia, zbliżył się do Kaw-diera i coś szeptem doń mówił, gestykulując żywo i wskazując na północ, w stronę gór i stepów.
W miarę, jak przybyły udzielał swych wieści Kaw-dierowi, ten z niepokojem spoglądał na miasto, poczem natychmiast udał się do gmachu zarządu miejskiego, wydał rozkaz, aby trzydziestu kawalerzystów dosiadło koni i sam objąwszy dowództwo nad tym oddziałem, dał znak i w pełnym galopie popędził na północ, w stronę wskazaną przez gońca.
Przedewszystkiem chciał się przekonać, co to za plemię Indjan mogło napaść na wyspę, rzadko bowiem wyruszali oni tak daleko ze swych siedlisk. Oprócz tego musieliby przebyć Ziemię Ognistą i kanał oddziela-