Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

od strony rzeki, wstrzymujących wody od wystąpienia.
Nadaremnie tłómaczył mu Kaw-dier, że gdyby grobla była usypana i tamy pobudowane, to wszystko nie wytrzymałoby gwałtownego naporu wód spływających raptownie z gór sąsiednich, że przedewszystkiem należało ocalić miasto, a na ratowanie nadbrzeżnych ulic nawet czasu nie było.
Patterson obstawał przy swojem.
Wtedy Kaw-dier zniecierpliwiony prosił nalegającego, aby go opuścił.
Patterson odszedł i nic nie mówiąc przyłączył się do pracujących przy budowie portu. Nie mając już nic i nie tracąc napróżno ani chwili, zabrał się nanowo do pracy.
Kaw-dier uważał to zajście z Pattersonem za skończone i przestał o tem myśleć. Ale się mylił. Nazajutrz otrzymał piśmienne oskarżenie od Beauvala, który jako prezes sądu, wystąpił w obronie Pattersona. Wytoczono sprawę przed trybunał, którą skąrżący naturalnie przegrał.
Nie okazując o to gniewu, głuchy na szyderstwa, jakich mu z tego powodu nie szczędzili wszyscy, którzy go i tak nie cierpieli za jego poprzednie z nimi postępowanie i zdzierstwa, których się dopuszczał, z wyrokiem w kieszeni, milcząc, zajął znów Patterson swe miejsce między robotnikami. Lecz wszystko w nim