Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się od nich. Sirdey wprawdzie zniknął i wałęsa się gdzieś po wyspie; należy go schwytać, aby dalej nie szkodził, ale w tym celu trzeba ten wypadek podać do wiadomości ogółu. Zresztą rzecz ta i takby nie mogła długo pozostać w ukryciu. Trzech zabitych i dwoje dzieci prawie umierających, kilku ludzi, którzy brali udział w ratunku, to wszystko stanie się rozgłośnem. Nie można tego zataić...
Przejęty temi myślami Kaw-dier, wszedł na dziedziniec gmachu, w którym Kennedy był tymczasowo zamknięty.
Na widok wchodzącego zbrodniarz zerwał się i zadrżał.
— Za chwilę usłyszę wyrok śmierci na siebie — pomyślał.
Brzęcząc kajdanami, opuścił głowę na piersi i zdawało się, że upadnie na ziemię, tak się chwiał na nogach:
Milczał, bo cóż mógł powiedzieć na swą obronę? Przecież należał do zbrodni.
— Rany twoje — rzekł Kaw-dier — to zaledwie małe skaleczenie skóry... Szczęśliwie uniknąłeś śmierci...
— Pastwi się nade mną — pomyślał Kennedy, — drwi, mówiąc, że uniknąłem śmierci w podziemiu... I cóż z tego?... Toć teraz zawisnę na szubienicy...
Jakież było jednak jego ździwienie, gdy