Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wołać Pawełka, najpierw cicho, potem coraz głośniej. Nie otrzymał żadnej odpowiedzi, cisza była zupełna. Zaczął macać rękami i spostrzegł zawaloną skałę. Domyślił się, że spadła na Pawełka.
Przerażony, w pierwszej chwili nie ruszył się z miejsca, lecz zaraz puścił się szybko z pagórka na dół, biegnąc co sił po pomoc.
Wpadł na idącego właśnie w tamtą stronę z Hartlepoolem Kaw-diera. Szli za psem, którego zachowaniem się byli zaniepokojeni. Zobaczywszy Kaw-diera Pawełek chwycił go za rękę i upadł przed nim wymawiając w najwyższem przerażeniu tylko pojedyńcze niezrozumiałe wyrazy: Panie! Zbójcy... Pawełek... w grocie... Sirdey... bomba... zabity... ratunku... Pawełek...
Kaw-dier podniósł go i chwiejącego się przytrzymał, dopytując się, co się stało. Lecz dzieciak tak był przerażony, że nic prócz nowych wyrazów bez związku nie można było z niego wydobyć. Jakby stracił rozum.
Mocno zaniepokojony zwrócił się Kaw-dier do p. Hartlepoola, mówiąc:
— Tam istotnie musiało się stać coś nadzwyczajnego... Weź pan kilku ludzi i podążaj za mną do groty. Ja idę przodem... Ale niech wezmą z sobą pochodnie.
Zwracając się zaś do zrozpaczonego chłopca, rzekł uspokajająco: