Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To, co panu opowiem, niech będzie wspólną naszą tajemnicą — rzekł do Hartlepooia, bo poco trwożyć i przerażać Bogu ducha winnych mieszkańców naszego miasta...
Hartlepool przyrzekł, że do nikogo nie wspomni o tem, co usłyszy.
— O szlachetności serca pańskiego — rzekł tenże — i o zdrowym, trzeźwym rozumie jestem przekonany.
I zniżając głos, aby w przyległym pokoju żona i dzieci Hartlepoola nie usłyszały słów jego, opowiedział, co za straszliwe niebezpieczeństwo groziło przed chwilą miastu.
— Co najsmutniejsza — zakończył, — to wiarołomstwo i nikczemność wartownika... Człowiek ten dał się użyć nędznikom za narzędzie zbrodni!...
— Nędznikom — powtórzył przerażony opowieścią przyjaciela Hartlepool, — lecz na Boga, któż oni są?...
— Nie wiem — odrzekł głucho Kaw-dier, — w każdym razie obowiązkiem naszym podwoić teraz czujność i dozór nad bezpieczeństwem miasta i jego mieszkańców...
— A zarazem schwytać zbrodniarzy i uczynić ich nieszkodliwymi na przyszłość.
Pan Hartlepool i Kaw-dier własnemi rękami zanieśli beczułkę z prochem z powrotem do magazynu, przyczem spostrzegli brak jeszcze jednej.