Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w szyby, łatwo przez otwór dostawała się do wnętrza sali i ściekając spływała po ścianie na podłogę, a z podłogi pod stół.
Widocznie zbrodniarze, ustawiając beczkę z prochem i rzucając lont, nie zwrócili na to uwagi, a może wtedy jeszcze, gdy to robili, nie było wody na podłodze.
— Opatrzność czuwa! — rzekł Kaw-dier. — Gdyby nie burza i ulewa wśród nocy, nie żyłbym już, a wraz ze mną najpiękniejsza część miasta byłaby w gruzach wraz z nieszczęsnymi mieszkańcami...
Upewniwszy się, że sznur zupełnie został zgaszony i wysunąwszy beczkę z prochem z pod stołu, Kaw-dier niezwłocznie udał się do p. Hartlepoola, który mieszkał w pobliżu ratusza.
Hartlepool spał jeszcze, więc Kaw-dier chwilę czekał, aż wstał i ubrał się.
— Dłużej wczoraj, niż zwykle — rzekł, witając rannego gościa — siedzieliśmy z dziećmi, więc zaspałem nieco...
— Jest jeszcze bardzo wcześnie, — rzekł, hamując swe wzburzenie Kaw-dier, przyszło mu bowiem na myśl, co były winne zbrodniarzom te małe dzieci państwa Hartlepool, które w razie udania się zamachu, teraz leżałyby bez życia wśród gruzów zburzonego domostwa.