Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Uważnie obejrzał się na wszystkie strony, lecz nic podejrzanego nie spostrzegł.
A jednak niemiły swąd coraz mocniej drażnił jego powonienie, przywykłe do czystego, wonnego powietrza stepów i lasów.
Nagle wzrok jego padł na podłogę przy stole, gdzie spostrzegł koniec leżącego, zwęglonego sznura.
Straszliwa myśl zabłysła w głowie Kaw-diera.
— Lont!... sznur zapalony!... — wyszeptał, podnosząc błyskawicznym ruchem sukno ze stołu.
Wzrok jego ujrzał tam beczkę, a przy niej w połowie sznur spalony.
— Co za szatański zamach! — zawołał. — Gdyby lont nie zagasł, cały gmach leżałby teraz w gruzach...
O sobie nic nie mówił, lecz jasnem było, że cudem ocalał.
Po chwili odzyskał zimną krew i zaczął badać przyczynę, dla której lont nie spalił się w całości.
Oto na podłodze w tem miejscu, gdzie leżała druga połowa sznura, widać było rozlaną wodę.
Skąd się wzięła w tem miejscu?... Kto ją rozlał?...
Jeden rzut oka rozjaśnił tajemnicę. Jedno z górnych okien sali nie było na noc szczelnie zamknięte. Woda deszczowa, uderzając