Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Gdyby choć jedną strzelbę!... jeden pistolet!... — dokończył Sirdey.
— I nóż jest dobry!... Nóż nie zawiedzie nigdy!... — rzekł szczerząc zęby olbrzymi Sun.
— Wierzaj mi — przerwał mu Lewis, — nożem niewiele zrobisz Kaw-dierowi... Człowiek to tak silny i zręczny, że podejść go i ugodzić znienacka będzie rzeczą prawie niepodobną!...
Nastąpiła chwila milczenia, które przerwał Sirdey:
— Nie sztylet przetnie pasmo dni tyrana Kaw-diera, lecz proch...
— Proch? — zapytali naraz wszyscy spiskujący.
— Tak!... Dom jego podminujemy!...
— Ale w jaki sposób?
— I kto tego dokona? — dały się słyszeć szybkie pytania.
— Ja! — odrzekł na pozór spokojnie Lewis Dorick. — Ja podłożę bombę pod dom Kawdiera, a uczynię to wtedy, kiedy odbywać będzie swe zwykłe z zaufanymi tylko przyjaciółmi narady... W ten sposób nietylko Kaw-dier, ale i jego główni doradcy pójdą w powietrze... Tak, w powietrze! — dodał z mocą, — ani z domu, ani z Kaw-diera, ani z jego przyjaciół śladu nie zostanie!
Wszyscy z podziwem patrzyli na straszliwego przywódcę.