Strona:Juliusz Verne - Rozbitki.pdf/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wystąpiło naprzód i kłaniając się, najstarszy z nich mówił:
— Przyszliśmy, przezacny panie, którego znamy pod nazwiskiem Kaw-diera, czyli dobroczyńcy, podziękować ci za twą opiekę i pracę, za twe starania i troskę o dobro słabych, uciśnionych przez silniejszych, tyranizowanych przez bandę ludzi, jedynie własne egoistyczne cele mających na widoku.
— Dziękujemy! dziękujemy! — zawołał tłum. — Niech żyje Kaw-dier! Niech żyje nasz dobroczyńca!..
Na twarzy Kaw-diera odbiło się wzruszenie.
— Przyszliśmy ci, panie, oznajmić, że rozporządzać nami możesz dowolnie, gdyż to, co robisz, ma jedynie szczęście nasze, dobro ogółu na celu. Dzięki ci za to, że dłoń twoja ran nie zadaje, lecz je uzdrawia i goi... Ale nie ustaj w pracy, zacny mężu, dostojny nasz panie, prowadź dzieło wyzwolenia nas z objęć nędzy i bezprawia dalej... Nie pozwól, aby Beauval, Levis i Patterson, wraz ze swymi poplecznikami znowu się rozpanoszyli na naszej wolnej wyspie...
— Nie pozwól! — błagał tłum jednogłośnie. — Pomagaj nam!.. nie opuszczaj nas!.. Nędza, rozlew krwi i różne zbrodnie zapanowałyby tutaj, gdyby ciebie brakło. Dopóki rządy Argentyny lub Chili nie zaopiekują się nami, nie