Strona:Juliusz Verne - Promień zielony i dziesięć godzin polowania.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przez wąskie drzwi i małe okienko, które pani Chaufournier otwierała jedynie dla listonosza. Podobnie do wszystkich osób nie mających wrodzonego zamiłowania do czystości, nienawidziła ona powietrza i jak najrzadziej drzwi otwierała. To też atmosfera loży przepełnioną była wyziewami kuchennemi i mdłą wonią zamknięcia.
Portyerka więc ze swoją przyjaciółką siedziały razem w loży paplając z całych sił i robiąc plotki na rachunek lokatorów.
— I cóż! — mówiła pani Bousout węglarka... czy wiesz pani co nowego o tym starym, który zawsze rusza ramieniem.
— Ah! pan Mathias! — odpowiedziała wdowa. — Nic, zawsze jest jednakowo niemiłym niegrzecznym... Już od trzech dni go nie widziałam... Zapewne musiał chodzić po sprawunki, w czasie kiedy ja zajęta byłam króciutką drzemka po śniadaniu... a może też nie spał w domu! On tak późno wraca co wieczór!
— Co za myśl przynosić sobie samemu pożywienie... jakby nie mógł komu innemu poruczyć tego, na przykład pani...
— Ah! to złote słowa moja dobra pani Bousout, niezawodnie byłabym bardzo chętnie oddała taką usługę temu biedakowi... ale wie pani, on się obawia może, żeby mu nie uskubnąć jakiego biednego susika na jego wydatkach... Niesłusznie tak myśli biedny człowiek, bo co do