Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 28 —

Przybliżając się do kopalni, nie widział początkowo Cypryan nic, prócz taczek pełnych lub pustych, posuwanych po niknących drogach, później mógł już zajrzeć do głębi tych osobliwych kamieniołomów, gdzie tłum ludzi różnych ras, kolorów i ubrań, pilnie pracował na dnie claims’ów.
Rozróżnić można tam było murzynów i białych, europejczyków i afrykanów, mongołów i celtów; większość prawie naga lub odziana we flanelowe koszule, płócienne sandały i wełniane fartuchy. Na głowach mieli słomkowe kapelusze, ozdobione strusiemi piórami.
Kopacze napełniali ziemią skórzane wiadra, które zapomocą rzemieni i drucianych lin wyciągano na powierzchnię, poczem wysypywano zawartość do taczek i spuszczano wiadra z powrotem na dno kopalni.
Cypryan czas jakiś przyglądał się z zajęciem temu ludzkiemu mrowisku, a następnie wrócił do New-Rush, gdzie wkrótce rozległ się dzwonek obiadowy. Wieczorem przysłuchiwał się rozmowie kopaczy, opowiadaniom o znalezieniu cennych kamieni, które biedaków w jednej chwili robiły bogaczami; o bezskutecznych poszukiwaniach, o chciwości pośredników i niesumienności kafrów, kradnących znalezione kamienie. Rozmowa toczyła