Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
– 245 –

Gorąco i duszno było nieznośnie, a pomimo otwartych drzwi i okien najmniejszy wietrzyk nie kołysał płomienia świec.
Każdy czuł, że dusząca atmosfera musi się zakończyć wybuchem burzy gwałtownej, tak częstej w południowej Afryce.
Błyskawice też niebawem i grzmoty zwiastowały nadciągającą burzę.
W tejże chwili gwałtowny powiew zgasił wszystkie świece, poczem otworzyły się upusty niebios i deszcz ulewny, nakształt fal potopu, spadł na spieczoną ziemię.
— Czy nie słyszałeś, jak po uderzeniu pioruna nastąpił suchy odgłos, jakby pękła kula szklanna? — zapytał Tomasz Steele sąsiada.
Zamykano tym czasem spiesznie okna i zapalano świece.
Instynktownie spojrzenia wszystkich zwróciły się na miejsce, gdzie leżała »Gwiazda Południa«.
Dyament zniknął.
Klosz, który go nakrywał i metalowa siatka znajdowały się na poprzedniem miejscu i wykluczały przypuszczenie, aby kto się mógł go dotknąć.
Zjawisko to prawie równało się cudowi.
Cypryan przybliżył się i, ujrzawszy na niebieskiej poduszce lekki pył, krzyknął zdzi-