Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
– 234 –

Bardzo zmęczona, jakby zawstydzona, leżała Dada spokojnie, nie okazując chęci do ucieczki.
— Czy ona wyzdrowieje? — pytała Alicya, widocznie więcej zmartwiona stanem ulubienicy, niż ucieszona odnalezionym kamieniem.
— Z pewnością wyzdrowieje — zapewniał Cypryan — nie byłbym się podjął operacyi, gdybym nie wierzył w powodzenie. Ręczę pani, że po trzech dniach śladu rany nie będzie i że Dada przed upływem dwóch godzin, nie zaniedba nanowo napełnić dziwacznej kieszeni, którą właśnie opróżniliśmy.
Alicya, uspokojona temi słowy, podziękowała Cypryanowi wdzięcznem spojrzeniem.
Pan Watkins dość już nacieszył się swym kamieniem i zwracając się do Cypryana, rzekł wyniośle tonem majestatycznym.
— Panie Méré, oddałeś mi wielką usługę i niewiem czem się za nią wywdzięczę.
Serce Cypryana poczęło bić mocno.
Czem wywdzięczyć? O, pan Watkins posiadał na to dobry środek. Czy mu tak trudno przypomnieć sobie przyrzeczenie dane przed wyjazdem, że kto mu wróci klejnot, temu odda rękę córki swej, a czyż go mu nie wrócił, chociaż nie w Transwaalu go znalazł?
Cypryan mówił do siebie, za dumny wypowiedzieć słowa te głośno. Zresztą pewnym