Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
– 197 –

siadł i rozkazał swym gościom zdjąć opaskę z oczu.
W pierwszej chwili rażeni blaskiem światła, jak to zwykle bywa, gdy funkcye wzrokowe przez czas jakiś przerwane były, Cypryan i Pharamond przypuszczali, że są ofiarą halucynacyi, tak świetne i nieoczekiwane zjawisko przedstawiło się ich oczom.
Stali oni w pośrodku olbrzymiej groty, na podłodze usianej piaskiem złotym. Sklepienie podobne do gotyckich świątyń, gubiło się w zmroku. Ściany tej podziemnej budowli wyłożone były stalaktytami o nieporównanem bogactwie tonów; światło pochodni odbijało się tęczowymi kolorami. Błyskotliwe kolory, różnorodność kształtów i załamań charakteryzowały tę dziwną krystalizacyę.
Nie widziano tu, jak w innych grotach, jednostajnego nagromadzenia kwarcowych kolumn. Natura puściła tu wodze fantazyi i ani razu się nie powtórzyła w swych tworach. Skały ametystowe, mury z sardoniksu, ławy z rubinów, igły ze szmaragdów, kolumnady z szafirów, niezmierzonej długości, góry z akwamarinów, żyrandole z turkusów, lustra z opali, ganki z różowego gipsu i lapis-lazuli; wszystkiego co państwo minerałów posiada przejrzystego, świecącego, wyjątkowego