Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
– 178 –

czemprędzej od miejsca przykrego wypadku. Zdecydowali się udać na północ, wzdłuż zarośli. Po upływie godziny dosięgli łożyska wyschniętej rzeki i puścili się jej korytem, jako dogodniejszem od nieprzetrzebionych zarośli.
Czekała ich jednak niemała niespodzianka. Koryto rzeki prowadziło na brzeg dość dużego stawu.
Cypryan miał ochotę wrócić się, lecz w takim razie trzeba się było wyrzec złapania Matakita. Li doradzał okrążenie stawu, co też przedsięwzięto. Stracono prawie trzy godziny, aby dojść do przeciwległego brzegu przebytej drogi.
Zmęczeni i zgłodniali postanowili rozłożyć się na nocleg u stóp łańcucha niewielkich wzgórz.
Li zabrał się do przyrządzenia wieczerzy i, podając ją, rzekł:
— Ojczulku — mówił swym pieszczotliwym głosem — widzę, że jesteś bardzo znużony, a przytem prowiant nasz jest na wyczerpaniu, pozwól mi więc udać się do najbliższej wsi, gdzie zasięgnę potrzebnych nam wiadomości i kupię żywności.
— Chcesz mnie samego zostawić? — zapytał zaniepokojony nieco w pierwszej chwili Cypryan.