Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
– 166 –

która sądzi, że z wieścią o nieszczęściu, nigdy nie należy się spieszyć, zajmował się więc dalej przyrządzaniem kawy.
— Jak to grzecznie ze strony tego łotra, że choć nas nie pozbawił żywności — kończył swój monolog.
Gdy kawa się ustała, nalał ją we dwie filiżanki, jeżeli tak nazwać można przepołowione łupiny strusiego jaja i zbliżył się do Cypryana, który jeszcze spał mocno.
— Ojczulku, kawa gotowa — rzekł grzecznie, trącając go zlekka w ramię.
Cypryan otworzył oczy, przeciągnął się, powitał chińczyka uśmiechem i, nie podnosząc się, oparł się na łokciu i wypił kawę.
— Gdzie się podział Pantalacci? — zapytał, zauważywszy puste jego miejsce.
— Czmychnął — odpowiedział obojętnym głosem chińczyk, jakby to było rzeczą naturalną.
— Jak to, porzucił nas?
— Tak, ojczulku, uciekł i w dodatku zabrał nam konie.
Cypryan porwał się z ziemi, odrzucił kołdrę, którą jeszcze był owinięty i, obejrzawszy się dookoła, zrozumiał rzecz całą.
Duma jednakże nie pozwoliła mu wyjawić głośno swego oburzenia i niepokoju.
— Ależ to zachwycające, niech tylko szu-