Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
– 165 –

Po cichu odwiązał konia swego, zarówno jak Templara i konia chińczyka, poczem zabrał broń, trochę żywności i, prowadząc konie za cugle, porzucił bez miłosierdzia swych towarzyszy na pustyni, bez środków lokomocyi.
Wysoka trawa głuszyła jego kroki; znużone całodziennym marszem konie nie stawiały oporu, nic też nie przerywało snu pozostałym.
O trzeciej z rana Li przebudził się i, spoglądając na blednące gwiazdy, pomyślał sobie, że już pora przyrządzić kawę. Nie tracąc więc czasu, zabrał się do robienia toalety, której i w pustyni nie zaniedbywał.
— A gdzie ten włoch się podział — zapytał nagle sam siebie — i koni także jakoś nie widać, — prowadził dalej swe spostrzeżenia chińczyk — czyżby ten poczciwy kolega?... — Z temi słowy pobiegł do palików, gdzie konie na noc były przywiązane. Naturalnie, nie zastał ich, zauważył też zniknięcie bagaży neapolitańczyka.
Ucieczka była zatem widoczną.
Człowiek, pochodzący z białej rasy, niezaniedbałby w takim wypadku czemprędzej obudzić Cypryana i uwiadomić go o klęsce wydarzonej.
Chińczyk należał jednakże do żółtej rasy,