Cisza i spokój tego widoku miały w sobie coś podniosłego, i Cypryan wzruszony, proponował swym towarzyszom zaniechanie projektowanych mordów.
— Po co zabijać te nieszkodliwe zwierzęta — mówił — czyż nielepiej zostawić je w spokoju wśród tego zacisza?
Pantalacciemu zamiar ten z różnych przyczyn nie przypadał do gustu.
— Po co zabijać? — kpił z Cypryana — aby zdobyć kilka cetnarów kości słoniowej, a może, panie Méré, boisz się tych dużych zwierząt?
Cypryan wzruszył ramionami, nie odpowiadając na bezwstydną zaczepkę, a widząc, że towarzysze jego idą dalej w las, przyłączył się do nich.
Znajdowano się wówczas już tylko o 200 metrów od zwierząt. Dzięki okoliczności, iż zbliżano się pod wiatr i w cieniu wielkich drzew, obdarzone czułym słuchem słonie nie zauważyły jeszcze konnych strzelców.
— Teraz musimy się rozdzielić — rzekł Pantalacci — każdy niech celuje do innej sztuki, ognia dać na komendę, bo słonie pewnie po pierwszym strzale, rozpierzchną się.
Projekt ten wykonano. Pantalacci poszedł na prawo, Hilton na lewo, Cypryan znalazł
Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/162
Ta strona została uwierzytelniona.
– 154 –