Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
– 154 –

Cisza i spokój tego widoku miały w sobie coś podniosłego, i Cypryan wzruszony, proponował swym towarzyszom zaniechanie projektowanych mordów.
— Po co zabijać te nieszkodliwe zwierzęta — mówił — czyż nielepiej zostawić je w spokoju wśród tego zacisza?
Pantalacciemu zamiar ten z różnych przyczyn nie przypadał do gustu.
— Po co zabijać? — kpił z Cypryana — aby zdobyć kilka cetnarów kości słoniowej, a może, panie Méré, boisz się tych dużych zwierząt?
Cypryan wzruszył ramionami, nie odpowiadając na bezwstydną zaczepkę, a widząc, że towarzysze jego idą dalej w las, przyłączył się do nich.
Znajdowano się wówczas już tylko o 200 metrów od zwierząt. Dzięki okoliczności, iż zbliżano się pod wiatr i w cieniu wielkich drzew, obdarzone czułym słuchem słonie nie zauważyły jeszcze konnych strzelców.
— Teraz musimy się rozdzielić — rzekł Pantalacci — każdy niech celuje do innej sztuki, ognia dać na komendę, bo słonie pewnie po pierwszym strzale, rozpierzchną się.
Projekt ten wykonano. Pantalacci poszedł na prawo, Hilton na lewo, Cypryan znalazł