Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
– 152 –

— Prawdziwe nieszczęście — potwierdził Hilton, śmiejąc się złośliwie.
— Dla nas nieszczęście to nie byłoby tak wielkiem — począł znów Pantalacci, zachęcony śmiechem towarzysza.
— Gdybyśmy we dwóch odnaleźli Matakita z dyamentem, możnaby się wówczas ułożyć...
Dwaj ci ludzie zamilkli snując w myśli zbrodnicze zamiary.
— Tak, we dwóch łatwiej się porozumieć, niż we trzech — powtórzył neapolitańczyk i nagle zamilkł, oglądając się wokoło z obawą.
— Nie widzisz pan tam cienia jakiegoś? — zapytał.
Hilton, pomimo doskonałego wzroku, nic nie zauważył w okolicy obozowiska.
— To nic, może to cień pada od bielizny, którą chińczyk rozpostarł na rosie.
Po chwili milczenia Pantalacci znowuż rzecz swą ciągnął dalej, mówiąc przyciszonym głosem.
— Gdybym tak mógł mu wyjąć naboje ze sztućca, żeby nie zauważył; podczas polowania stojąc za nim, strzeliłbym do słonia, któryby rzucił się na niego, i rezultat byłby osiągnięty!
— Jest to jednak bardzo ryzykowne — odparł Hilton.