Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
– 151 –

Ocknął się niebawem i ujrzał przed sobą Pantalacciego.
— Nie mogę spać, przyszedłem, aby tu z panem posiedzieć — rzekł i usiadł koło ognia.
— Ach, to dobrze, zamienimy się, pan popilnujesz ognia, a ja pójdę się przespać na wozie.
— Nie, poczekaj pan, mam z nim do pomówienia.
Pantalacci obejrzał się wokoło, czy kto nie podsłuchuje, przyciszonym głosem zaczął mówić.
— Czy polowałeś już kiedyś na słonie?
— Tak, — odpowiedział Hilton — dwa razy.
— A więc wiesz, jakie polowanie to przedstawia niebezpieczeństwo. Słoń jest tak przezorny, tak mądry, że człowiek rzadko kiedy wychodzi zwycięzcą w walce z nim.
— Prawda, jeśli polują niezręczni strzelcy — przyznał Hilton — lecz dobry strzelec, uzbrojony w eksplodujące naboje, niema się znów czego obawiać.
— Wiem o tem — odpowiedział neapolitańczyk — jeżeliby jednak jakiś przypadek zdarzył się jutro francuzowi, byłaby to niepowetowana szkoda dla nauki!