Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
– 143 –

Wtem doleciały go dziwne stąpania i niepokój zamkniętych w ogrodzeniu bawołów.
Nie namyślając się długo, pochwycił leżący obok bat i udał się do legowiska zwierząt.
Nie mylił się, obce jakieś zwierzę zbudziło ze snu bawoły. Na wpół jeszcze senny ciął Cypryan bez namysłu batem przez łeb przybłędę. Strasznym rykiem odpowiedziano na tę obelgę, Był to bowiem lew, a Cypryan uderzył go, jakby zwykłego królika.
Zaledwie zdążył inżynier wyjąć rewolwer, który nosił za pasem i odskoczyć w bok, gdy zwierzę nań się rzuciło. Silne pazury szarpały go za ramię i powalił się wraz z lwem na piasek. Rozległ się strzał; król pustyni w konwulsyjnych drganiach tarzał się czas jakiś, aż nareszcie wyciągnął się nieruchomy. Cypryan, nie tracąc zimnej krwi, drugą swobodną ręką przyłożył rewolwer do samego ucha lwa i wystrzałem strzaskał mu łeb.
Rozbudzeni hałasem, nadbiegli towarzysze Cypryana i uwolnili go z leżącego na nim zwierzęcia. Rany jego były nieznaczne. Li mu je obandażował płótnem zwilżonem wódką. Zaniesiono go na wóz i Bardik stanął na straży, na resztę nocy. Zaledwie świtało, gdy rozległ się głos Hiltona, wołający ratunku. Nowe jakieś nieszczęście!