Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
– 137 –

Tegoż wieczora dotarli do brzegu Limpopo i rozłożono się tam obozem.
Pomimo przestrogi Hiltona, Friedel uparł się nałowić miskę ryb na wieczerzę.
— Nie czyń tego, towarzyszu, zapewniam cię, iż w Bush-Veld nie zdrowo przebywać nad brzegiem rzeki, ani też...
— Ba, ba, już nieraz widziałem takich śmiałków — przerwał mu niemiec z uporem właściwym tej rasie.
— Oho, a cóż w tem może być złego — rzekł Pantalacci — czy polując na dzikie kaczki, nie stałem godzinami w wodzie?
— To nie to samo — odpowiedział Hilton.
— Ach, to wszystko jedno — utrzymywał neapolitańczyk — mój kochany Hiltonie lepiej byś się zajął przyniesieniem puszki z serem do mego makaronu, jak odmawianiem towarzysza od łowienia ryb; będzie to miłą odmianą w naszem pożywieniu.
Bez namysłu poszedł Friedel na połów i wrócił dopiero do obozu wieczorem.
Uparty rybak jadł wieczerzę z dobrym apetytem, lecz w nocy napadły go silne dreszcze. Nad ranem, gdy szykowano się do dalszej drogi, miał tak silną gorączkę, iż nie mógł dosiąść konia. Kazał się położyć na słomie, wyścielającej wnętrze wozu i prosił, aby podróży nie przerywano.