Strona:Juliusz Verne - Gwiazda Południa.pdf/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
– 114 –

— Żądam, aby wszystkich zrewidowano — zaproponował ze zwykłą sobie otwartością Tomasz Steele
— Tak, tak! — powtórzono jednomyślnie.
Oficer policyi dokonał drobiazgowego przeglądu ubrania obecnych. Nie doprowadziło to do żadnego rezultatu.
— No, teraz pozostali tylko usługujący kafrowie — rzekł oficer.
— Tak, tak, obszukaj pan kafrów — wołano ze wszystkich stron. — Rzecz jasna, że oni to zrobili.
Biedni kafrowie opuścili salę jeszcze przed mową Watkinsa, obecnie siedzieli w koło ogniska, zajadając resztki uczty.
Kafrowie nie rozumieli o co chodzi, gdy jednak poczęto ich rewidować, pojęli, iż chodziło o jakiś dyament, który został skradzionym. I ta rewizya pozostała bez skutku.
— Złodziej miał już czas ukryć łup swój — zauważył jeden z gości.
— Zapewne — odparł oficer — jest tylko jeden środek odszukania złoczyńcy, trzeba sprowadzić wróżbiarza!
— Jeżeli pan pozwoli, jak się tem zajmę — zaproponował Matakit.
Zgodzono się na to i obecni otoczyli wróżbitę i kafrów.
Matakit przyniósł pęk trzciny, pokrajał ją