Strona:Juliusz Verne - Bez przewrotu.pdf/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Oto na czem polegała jej wspaniałomyślność: Jeśli prezes Barbicane i kapitan Nicholl używali od powrotu z wyprawy nieporównanej wziętości, był człowiek jeszcze jeden, który w niej niepośledni brał udział. Domyślicie się zapewne, że chcę tu mówić o J. T. Mastonie, o owym kipiącym od wewnętrznego zapału sekretarzu Klubu Strzeleckiego. Wszak to temu genialnemu rachmistrzowi zawdzięczała ludzkość formuły matematyczne, zapomocą których spróbowano wielkiego, wyżej wymienionego doświadczenia. Jeśli nie towarzyszył swym dwóm kolegom w owej nadziemskiej podróży, to przecież nie z braku odwagi, do kroćset kul! Nie, godny artylerzysta, mańkut, pozbawiony prawej ręki, był zaopatrzony w czaszkę z gutaperki, skutkiem jednego z tych, niestety zbyt pospolitych wypadków, zdarzających się na wojnie. I w istocie, pokazując go selenitom, dałoby się im arcy-nieosobliwe wyobrażenie o mieszkańcach ziemi, której księżyc jest przecież tylko pokornym satelitą.
Tak tedy J. T. Maston musiał, choć z głębokim żalem, pogodzić się ze swym losem i pozostać w domu. Wszelako nie był bezczynnym. Pod jego kierunkiem wybudowano olbrzymi teleskop i wciągniono go na szczyt Long Peak’u, jeden z najwyższych szczytów łańcucha gór Skalistych. Maston przeniósł się tam w swej własnej osobie. Gdy pocisk puszczony dał się widzieć, opisując majesta-