Strona:Juliusz Verne - Bez przewrotu.pdf/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tockie, malajskie, murzyńskie, czerwone, żółte, brunatne i białe...
Na nieszczęście brakło czasu. Godziny były policzone. Gdyby chociaż kilkomiesięczna zwłoka, chińczycy mogliby opuścić Chiny, australczycy Australię, patagończycy Patagonię, sybiracy prowincye syberyjskie i t. d.
Ale teraz, kiedy niebezpieczeństwo zostało umiejscowione, gdy dowiedziano się, jakim częściom kuli ziemskiej nie grozi nic, lub prawie nic, przestrach stał się mniej ogólnym. Niektóre prowincye, niektóre państwa nawet zupełnie ze strachu ochłonęły. Jednem słowem, z wyjątkiem okolic, które bezpośrednio były zagrożone, doznawano tylko tej obawy, zresztą zwyczajnej, jaką uczuwa każda ludzka istota, wyczekująca strasznego wstrząśnienia.
A tymczasem Alcyd Pierdeux nie przestawał powtarzać sobie, wymachując rękami jak słup telegraficzny dawnego systemu:
„Jakim sposobem u dyabła prezes Barbicane zdoła sfabrykować działo milion razy większe od działa o dwudziestu siedmiu kilometrach? Dyabelski Maston! Chciałbym się z nim zobaczyć, by mu w tej kwestyi powiedzieć: w tem niema za grosz sensu, ani za grosz, do kroćset milionów!“
Bądź co bądź, niepowodzenie operacyi było jedyną szansą ocalenia od katastrofy niektórych części kuli ziemskiej.