Strona:Juliusz Verne - Bez przewrotu.pdf/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dopełniwszy tego, pogrążył się w swych wyliczeniach.
Zajęty niemi, zapomniał o świecie bożym i nie zwrócił uwagi na stan powietrza, w którem znaczna zmiana zaszła od południa. Od godziny blizko gotowało się na jednę z tych gwałtownych burz, które wstrząsają organizmem wszelkiej żyjącej istoty. Sine chmury, podobne do bladawych płacht śniegu, skupione na tle szaro-matowem, przesuwały się ociężale ponad miastem. Huk grzmotu w oddali odbijał się dźwięcznem echem pomiędzy ziemią i przestrzenią. Kilka błyskawic zaświeciło w parnem powietrzu i naprężenie elektryczne doszło ostatecznych granic.
Zatopiony w swej pracy, J. T. Maston nie widział i nie słyszał nic.
Wtem dźwięk dzwonka elektrycznego przerwał milczenie, zalegające gabinet uczonego.
— Masz tobie! — mruknął Maston. — To mi dopiero natręctwo. Nie mogąc wejść drzwiami, przeszkadzają mi zapomocą telefonu!... Śliczny wynalazek dla ludzi, którzy potrzebują mieć choć chwilę spokoju!... Będę zmuszony przerwać prąd na czas trwania mojej pracy.
A zbliżając się do przyrządu, spytał:
— Czego tam chcą ode mnie?
— Zamienić słów kilka — odpowiedział głos kobiecy.