Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pocóż takich ostrożności? — odrzekł Pencroff. — Co się tyczy zwierząt, te nie wydały nam się dotychczas zbyt niebezpiecznemi, a co do dzikich, tych na naszej wyspie nie ma!
— Czyś pewny tego, Pencroffie? — zapytał inżynier mierząc marynarza wzrokiem.
— Pewni będziemy oczywiście dopiero wtedy, gdy wzdłuż i wszerz przejdziemy całą wyspę — odparł Pencroff.
— Tak jest — rzekł Cyrus Smith — dotychczas bowiem znamy tylko małą jej cząstkę. W każdym jednak razie jeśli nie mamy nieprzyjaciół wewnętrznych, możemy się za to lękać zewnętrznych, a podejrzane są te przestrzenie Cichego Oceanu! Przygotujmyż się więc na wszelki wypadek!
Cyrus Smith mówił mądrze, więc też Pencroff, nie spierając się dłużej, gotów był odtąd na wszelkie jego rozkazy.
Fasadę Pałacu Granitowego miano zatem zaopatrzyć pięcioma oknami i drzwiami prowadzącemi do właściwej części mieszkalnej, podczas gdy do owej wspaniałej nawy przeznaczonej na salę, miano wpuścić światło przez jeden przestronny otwór i kilka okrągłych okienek. Fasada ta położona dziewięćdziesiąt stóp po nad ziemią, wystawioną była na wschód, tak, że pierwsze poranne promienie słońca musiały padać na nią. Zajmowała zaś ową część kurtyny granitowej między zakrętem przy ujściu Dziękczynnej a linją wyciągniętą prostopadle po nad zwaliskami skał tworzących dymniki. Tym sposobem owe nie-