Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mać tego wyrazu który z nich czynił wyspiarzy.
W istocie, morze tylko, nic jak morze, nieprzejrzana okrągła płaszczyzna wody otaczała ich dokoła! Być może, że Cyrus wdrapując się powtórnie na szczyt ostrokręgu, miał nadzieję odkryć w pobliżu ląd jaki lub wyspę, której nie mógł dostrzedz dnia wczorajszego wśród nocnych ciemności. Lecz jak daleko sięgał widnokrąg t. j. w średnicy przeszło pięćdziesięciomilowej, nie było nic widać dokoła. Ani ziemi, ani żagla. Była to pustynia bez końca i granic, a wyspa ta zdawała się być jej punktem środkowym.
Inżynier i towarzysze jego w głuchem milczeniu przez kilka minut przebiegali wzrokiem do koła cały ocean. Oczy ich docierały aż do ostatecznych widomych jego granic. Lecz Pencroff, który posiadał tak cudowną bystrość oka, nie dostrzegł nic, a z pewnością, gdyby ziemia jaka wznosiła się na widnokręgu, chociażby tylko tak niewyraźnie jak mgła, marynarz byłby ją poznał niezawodnie; bo natura ukryła pod łukami brwi jego istne dwa teleskopy!
Z płaszczyzny oceanu przeniósł się wzrok ich na wyspę, którą ogarniali okiem od końca do końca i pierwsze pytanie, jakie wyszło z ust Gedeona Spiletta, było:
— Jak wielką może być ta wyspa?
Zaiste nie zdawała się zbyt wielką wśród tej nieskończoności oceanu.
Cyrus Smith pomyślał chwilę; zmierzył wzrokiem uważnie obwód wyspy, nie wypuszcza-