Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i Harbert powrócili do Cyrusa, którego przez cały ten czas ani na chwilę nie odstępował Gedeon Spilett.
Inżynier przebudził się właśnie z tego snu, albo raczej omdlenia, w którem go znaleźli. Rumieniec powrócił znowu na twarz jego, który pokrywała dotychczas śmiertelna bladość. Dźwignął się nieco, popatrzył wokoło jak gdyby pytał ich wzrokiem, gdzie się znajduje.
Możesz mnie pan słuchać, nie będzie to pana męczyć, panie Cyrus? rzekł korespondent.
Mogę odparł inżynier.
— Ja sądzę, rzekł marynarz, że p. Smith eszcze lepiej będzie mógł pana słuchać, gdy pierwej skosztuje jeszcze raz tej galarety z tetrasów — bo to są tetrasy, panie Cyrus, objaśniał go, podając mu odrobinę tej galarety, do której tym razem dodał kilka cząsteczek mięsa.
Cyrus Smith spożył te kawałeczki tetrasów, a reszta rozdzieloną została pomiędzy jego trzech zgłodniałych towarzyszy, którzy uskarżali się na zbyt skąpe śniadanie.
— To nic, rzekł marynarz. W „dymnikach“ czekają na nas wiktuały, bo musisz pan wiedzieć, panie Cyrus, że tam na południu, mamy dom z pokojami, łóżkami i kuchnią, a w śpiżarni kilka tuzinów ptaków, które nasz Harbert nazywa „kurukusami.“ Lektyka pańska gotowa i skoro się pan poczujesz na siłach, poniesiemy pana do domu.
— Dziękuję ci, przyjacielu, odparł inżynier,