Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/080

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powierzchni wody, ówdzie gęste wikliny, ciernie i głogi, przez które kijem trzeba się było przerębywać. Miejscami Harbert zwinnie jak kot przemykał się wśród połamanych gałęzi i pniów potrzaskanych i znikał w gęstwinie. Lecz Pencroff przywoływał go natychmiast, prosząc by się zbyt nie oddalał.
Tymczasem marynarz śledził bacznie rozkład i naturę kraju. Na lewym brzegu, którym szli, ziemia była płaską i wznosiła się zwolna w głąb lasu. Miejscami była błotnistą i przybierała wówczas charakter bagnisty. Czuć było pod spodem jakoby sieć żył wodnych, które podziemnemi kanałami sączyły się i wpadały do rzeki. Tu i ówdzie przez gęstwinę płynął strumyk, który z łatwością można było przeskoczyć. Brzeg przeciwległy zdawał się bardziej nierównym a dolina, której spód stanowiło łożysko rzeki w wyraźniejszych rysowała się kształtach. Pagórek pokryty drzewami amfiteatralnie uszykowanemi zasłaniał dalszy widok. Tam na prawym brzegu jeszcze trudniej byłoby iść, grunt bowiem był bardziej nierówny i spadzisty a drzewa przechylone do samej wody utrzymywały się tylko siłą swych korzeni.
Nie trzeba dodawać, że las ten podobnie jak części wybrzeża, którą już byli przebiegli, nie zdradzał ani śladu ludzkiej stopy ni ręki. Pencroff napotykał tylko świeże ślady jakichś czworonożnych zwierząt, których gatunku nie mógł się domyśleć. Sądził jednak, i zdanie jego podzielał także Herbert, że niektóre z tych śla-