Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Korespondent usłyszał wykrzyknik i przybliżywszy się do Pencroffa, zapytał:
— Nie ma ani jednej zapałki?
— Ani jednej, a tem samem nie będzie ognia!
— Ach! gdyby pan mój był tutaj, zawołał Nab, on by na to poradził!
Czterej rozbitki stanęli jak wryci i popatrzyli po sobie z niepokojem. Harbert pierwszy przerwał milczenie:
— Panie Spilett, rzekł, pan palisz i masz zawsze przy sobie zapałki! Możeś pan źle szukał? Poszukaj raz jeszcze! Jedna jedyna zapałka wystarczyłaby nam!
Korespondent przetrząsł na nowo wszystkie kieszene u spodni, u kamizelki, u surduta i u paltota, i wreszcie, ku wielkiej radości Pencroffa i własnemu zdumieniu, namacał mały kawałeczek drzewa zapchany za podszewkę kamizelki. Palce jego dotknęły tego kawałeczka przez sukno, lecz nie mogły go wydobyć. A ponieważ to była jedyna zapałka, jaką posiadali, chodziło więc o to, ażeby nie zetrzeć z niej ani odrobiny fosforu.
— Pozwól pan, ja się podejmę ją wydobyć, rzekł chłopiec.
I nader zręcznie, wyciągnął w całości zapałkę, to liche a tak kosztowne źdźbło drzewa, które dla tych biednych ludzi miało wartość nieocenioną. Zapałka była nienaruszoną.
— Mamy więc jedną zapałkę! zawołał Pencroff. To tak, jakbyśmy mieli cały magazyn!