Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 283 —

przerywać mu lub przeczyć, i sam przyznać muszę: Len Guy rósł w miarę trudności położenia.
Nazajutrz zabraliśmy się najpierw do spuszczenia łodzi, która z całym swym przyborem do żeglugi przedstawiała się świetnie i w najlepszym stanie. Umieszczono ją w oddzielnej małej grocie pod opieką Petersa, pracującego z nami od samego rana.
Wszelkie zapasy żywności, baryłki z winem i wódką, oraz skrzynie z odzieniem, wreszcie wszystko co ocalało z Halbranu, jak: materace, łóżka, ławki, stoły i szafy, przenieśliśmy do dwóch sąsiednich sobie grot, z których jedna służyć miała za magazyn, druga za wielką wspólną sypialnię. Tutaj też stanęła żelazna kuchnia, aby ciepło palącego się w niej węgla zużytkować na ogrzanie mieszkania.
Położenie groty było wyjątkowo szczęśliwe. Przytulona do wyższych skał, mały dawała dostęp wichrom ciągnącym od morza — i gdy spód jej suchy wypełniał czarny piasek, nieopodal płynący strumień dostarczać miał potrzebną nam ilość wody słodkiej.
Przez całe trzy dni, aż do wieczora 10-go lutego, pracowaliśmy wszyscy bez wytchnienia około nowego urządzenia, i przyznać muszę, iż cała załoga zachowywała się w tym czasie wzorowo.
Bądź jak bądź jednak, nie można już było odkładać dalej postanowienia odnośnie do użycia łodzi, bowiem jeszcze miesiąc lub sześć tygodni najwięcej przeciągnie się pora łowów na wieloryby — poczem opustoszeją zupełnie południowe strony Oceanów. A przypuszczając szczęśliwe przejście zapory i koła biegunowego, nie możebnem już było, aby łódź nasza wyszła zwycięzko z burz oceanu Spokojnego i dopłynęła do Australii lub Nowej Zelandyi, gdyby nie znalazła wcześniej przytułku właśnie na którym z okrętów. Jeszcze więc tegoż wieczora oznajmił kapitan zgromadzonej załodze,