Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.




Wpośród mgły.


— A więc panie Jeorling — zagadnął mię nazajutrz Hurliguerly — trzeba nam już stanowczo przywdziać żałobę.
— Z jakiej racyi, bosmanie?
— A no, biegun południowy już za nami, a my nie widzieliśmy go nawet z daleka. Cóż pan chcesz, wiatr dął na tę lampę, która przygasła właśnie w chwili, gdyśmy koło niego przepływali. Teraz możemy już być o jakie 20 mil od tego punktu.
— Szkoda wielka!... Nie tak prędko sądzę, przedstawi się ludziom raz drugi równa sposobność.
— I ja tak myślę! Wyprawa tutaj, to nie zabawka. A jak ten nasz lodowy wehikuł pędzi szybko, niech go dyabIi!... Ha, cóż robić, wyprawa chybiona, a niema się co namyślać i wałęsać się tu dłużej, bo patrzeć tylko jak ukaże się pani zima ze swym czerwonym nosem i odmrożonemi policzkami i rękami. Oj, oj! próżne koszta i trudy! Ani kapitan Len Guy nie odnalazł swego brata, ani my naszych ziomków, ani nawet Peters swego biednego Pryma!
Niestety, takie rzeczywiście było krótkie zestawienie naszych przepadłych nadziei, naszych ciężkich zawodów. A do tego jeszcze Halbran stracony na zawsze... śmierć dziewięciu ludzi i wszystkie nieznane, a oczekujące nas bezwąt-