Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 264 —

przeto prądu unoszącego nas z szybkością dwóch mil na godzinę, pozostał tenże sam co dawniej, a ta trwałość jego począwszy już od zapory lodowej, poddawała wiele domysłów. Przedewszystkiem ląd istnieć tam musiał koniecznie — i był albo tak mały że prąd obejmował go niby pierścieniem, albo też rozdzielony szeroką cieśniną, dawał ujście zarówno tej masie wody, jak lodowcom które unosiła z sobą.
— Wiem na pewno to jedno tylko — rzekł bosman, którego zagadnąłem w tej chwili — że jeżeli prąd przechodzi biegun i my go teraz przejdziemy; jeżeli zaś nie przechodzi, to i my nie przejdziemy... Nie jesteśmy już obecnie swobodnymi żeglarzami, nie możemy zwrócić się, gdzie nam się podoba. Bo lodowiec to nie statek żaden, nie ma on ani żagli ani steru...
— Przyznaję ci zupełną słuszność, Hurliguerly, dla tego też miałem myśl, aby kilku z nas wsiadłszy do łodzi...
— Zawsze jeszcze to samo, tak panu na tem zależy?...
— Bezwątpienia, bo jeśli w pobliżu znajduje się ziemia, możebnem jest, że ludzie z Oriona...
— Wiem, wiem już czego się pan spodziewasz! — przerwał mi bosman — ale czy obliczyłeś pan odległość? Czterysta mil od Tsalal to nie żarty! A bierz pan na uwagę lichą tylko łódź, jaką tamci mieć mogli...
— O niczem stanowczo nie wątpię, dzieją się rzeczy nieraz wprost niemożliwe...
— Nie będę się też sprzeczał z panem, chociaż sądzę że pozostaje nam jeszcze dość czasu omówić tę kwestyę, gdy się już raz owa ziemia ukaże. Wtenczas kapitan zrobi co będzie uważał za stosowne, licząc iż nie wiele mamy czasu do stracenia. Co do mnie, wszystko mi jedno czy lodowiec poniesie nas w stronę Falklandów, czy Kerguelen, czy też w przeciwnynym kierunku, bylebyśmy tylko przed zimą wydostali się na drugą stronę zapory lodowej.