Strona:Juliusz Verne-Sfinks lodowy.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 261 —

on tę nieocenioną filozofiią życia, właściwą prostym umysłom ludzi zrodzonych w trudnych warunkach bytu.
— Obaczysz, Hurliguerly! I na tym lodowcu będę wam przysposabiał potrawy równie smaczne, jak dawniej na Halbranie, bylebym tylko miał z czego! — rzekł ten poczciwiec, ukazując w szczerym śmiechu szereg białych swych zębów.
— Już to materyału nie zabraknie ci pewnie i nie głód nam tu grozi, lecz zimno, zimno takie, mówię ci, że krew tężeje w żyłach i czaszka pęka na mózgu!... Gdybyśmy mieli jeszcze setki beczek węgla... ale po ścisłem obliczeniu, wystarczy zaledwie na codzienne zagotowanie garnka...
— I tego ruszyć nie wolno nikomu — zawołał Endirot — kuchnia przedewszystkiem!
— To ty przebrzydły murzynie dla tego się nie skarżysz, żeś pewny iż bądź co bądź, ogrzejesz zawsze swoje łapy u komina!...
— Cóż chcesz, bosmanie, nie darmo jest się kucharzem Dla ciebie jednak znajdzie sią zawsze kątek u tego pieca...
— Dobrze, dobrze, dla każdego po kolei, niema żadnego wyjątku nawet dla bosmana! Już to najważniejsza rzecz, gdy nam głód nie grozi, bo od zimna przecież jakoś da się zabezpieczyć. Wydążymy sobie wielk grotę, która pomieści nas wszystkich, a słyszałem jako rzecz pewną, że lód zachowuje ciepło; to i nie pomarzniemy z Boźą pomocą.
Gdy nadeszła zwykła godzina spoczynku, wrócili wszyscy do obozowiska i każdy legł na swem posłaniu. Peters tylko stosownie do swej prośby, pozostał przy łodzi.
Dopiero przekonawszy się, że wszystko jest w porządku, że mianowicie Hearne i jego towarzysze posnęli, udał się też kapitan z porucznikiem do swego namiotu, gdzie i ja niebawem się znalazłem, i wkrótce sen dobroczynny ukoił nasze